przeslizngął się obok,
nikogo nie złapał.
Zły w swym postępowaniu,
targnął się na następną zdobycz,
choć brakło subtelności,
brakło łgarstwa,
w jakim żył.
Poskromił, to co by zaistniało.
Zrzucić skórę musi.
Choć zabrakło kilku płynnych
ruchów.
Brakło jadu, jakim mógł
napoić swoją ofiarę.
Odrobiny,
jaką mógł uśpić
jej kołatające serce.
Brak jej siódmego skrzyżowania,
A może brakło pamięci
o nim...
Tak splamiony
uwiesił się na drzewie,
na którym zaplanował
zgrabnie usiąść,
bezgranicznie wierząc
w swoje siły,
bezganiczne pragnąc
tylko cierpienia,
by samemu istnieć lepiej.
Brakło mu odwagi,
by zaistnieć wtrórnie.
Czekając jak
zeżre swój okropny,
paskudny,
brudny,
niechlujny,
bezczelny
ogon.