czwartek, 11 lipca 2013

Kielich duszy.

Kiedyś chciałem napisać jakieś opowiadanie skończyło się tylko na chęciach jednak dziś mam dużo czasu dlatego też spróbuję swoich sił jako "pisarz".





Szedłem lasem słońce nad nim było czerwone niczym wino. Nadawało to dzikości i agresji krajobrazowi. Jako, że wcześniej miałem zatargi z jakimś klanem wojowników, każdy szelest czy też świst przyprawiał mnie o dreszcze na plecach jednak podążałem dalej. W zasadzie przy sobie nic nie miałem, prócz plecaka z jakimiś przekąskami z trawy morskiej i sztyletu pod płaszczem, niestety był on słabej jakości nieco tępy, ale do zbierania roślin, czy też obrony przed jakimiś pachołkami w zupełności wystarczył. Idąc usłyszałem szum ewidentnie to był szum wody. Idealnie - pomyślałem, w końcu nic nie piłem od rana. Poszedłem jak owca na rzeź, nie myśląc o niczym tylko o tym by się napić. Doszedłem do tego miejsca, była woda wokół niej piękna zieleń. Niczym w gaju, krzaki róż oplatały konary drzew. Barwy zieleni, żółci i czerwieni przeplatały się wzajemnie. Musiało być jeszcze piękniej podczas południa, aniżeli podczas zachodu słońca. Podszedłem do tego wodopoju napiłem się - Ach, co za ulga... Jednak moja nirwana nie trwała za długo. Szmery przelatały się z szeptami. To ewidentnie nie były liście, zwierzęta czy cokolwiek innego. Wstałem, złapałem za sztylet po czym zacząłem kręcić się w kółko nie byłem pewny skąd się oni pojawią... Nagle z od południa wyszło 3 zamaskowanych osobników -  dwóch wyglądających na nieco grubych. Jeden nieco smukły, czyżby kobieta ?  Wyciągnęli swe miecze. Widać było, że to nie byle jacy wojownicy złote rękojeści nie miał byle kto, prócz tego jakieś napisy mięli na ostrzu, prawdopodobnie łacina... Zrobiłem krok w tył, oni z kolei w przód. Jeden z nich rzucił czymś jakąś gwiazdą. Na szczęście zrobiłem unik, spadło zaledwie krok ode mnie, gdy zwróciłem na to uwagę, gwałtownie zaczęli biec w moją stronę. Biegli jak oszalałe krowy. Nie widząc co robić chwyciłem za ową "gwiazdę" przy okazji pierwszy z nich niemal wbiegł we mnie, ja opierając całą masę ciała na lewej nodze przeturlałem się w lewą stronę, rzuciłem w niego tym czymś dostał w krtań. Padł, a ja chwyciłem jego miecz zanim rękojeść zdążyła dotknąć podłoża. Ufff... cóż za ulga, Jednak świst ciśnięcia mieczem przez następnego wojownika przypomniał mi, że to jeszcze nie koniec. W ostatnich ułamkach sekund zdążyłem zablokować atak. Ostrze trzymało się bardzo dobrze, prócz tego było na tyle lekkie bym ja chudy chłopak mógł nim miotać jedną ręką. Nie było czasu na rozczulanie się nad nim. Złapałem za mój sztylet. Skupiony jak nigdy... Rzuciłem nim, mimo tego że był tępy wierzyłem głęboko, że się wbije w tą drugą osobę. Udało się dostał/ dostała w nogę wbił się w udo. Jednak to mi nie pomogło, gdyż poruszał się równie szybko jak wcześniej. Nie było czasu, myśleć nad planem. Przyszła mi do głowy zagwozdka , że już po mnie. Chwyciłem drugą ręką, owy miecz z grymasem wściekłości złapałem miecz mocniej niż kiedykolwiek mi się udało, broniłem każdy atak tego grubasa. Mimo mojej niezbyt rozbudowanej sylwetki - nie dbałem o nią. Szermierka szła mi doskonale. Zauważyłem, że atakując z lewej strony jego ruch jest nie co wolniejszy. To była moja szansa. Ułamki sekund mogły kosztować życie jego, albo moje. Jeden atak, obroniłem ręce już mnie bolały. Uderzył mnie z lewej strony, nie wiedząc co zrobić kopnąłem go w rzepkę, udało się upadł. Jednak ja też, pech chciał, że poślizgnąłem się. To był szczęśliwy moment dla nich. On/Ona dobiegła, grubas coś klął pod nosem, a ja leżałem jak bezbronna owca. Próbując się zebrać zobaczyłem tylko ostrze miecza przed twarzą. Spoglądając wystraszonym wzrokiem na tą sylwetkę usłyszałem : To już koniec. Już nie miałem wątpliwości to była kobieta. Nie wiedząc cóż czynić zapytałem :  Dlaczego ? Cóż takiego zrobiłem ?
- Zadarłeś z gildią wojowników, Ci zapłacili nam byśmy Cię zabili.
- Więc zrób to. - powiedziałem, zagryzając wargi w strachu.
- Zabiłeś jednego z braci, mi wbiłeś sztylet w udo, fajna sztuczka i orientacja w momencie zagrożenia, a jemu? jemu chyba połamałeś jakąś kość.
- Psiakrew, zabiję go jak zwierzę - włączył się drugi z wojowników.
- Spokojnie. - mówiła to głosem jakby nic  nigdy się nie wydarzyło, przy czym rzuciła mieć obok siebie. - Chłopak zasłużył na pochwałę, zrobimy z niego jednego z nas. 
Nie dowierzając w to co słyszę  zapytałem : A co z waszym kontraktem ? 
- Myślisz, że zależy nam na złocie ? Zresztą nie ważne...  - powiedziała to zgorzkniałym głosem po czym dostałem w twarz butem.

*****************************

Obudziłem się w ciemności, głowa pękała mi jakbym dostał młotem od jakiegoś kowala. Smród unosił się tak mocny, że przyprawiłby każdego o nudności. Po chwili otrząsnąłem się i doszedłem do wniosku, że jestem w lochach. Zacząłem krzyczeć. 
- Halo !! Jest tu ktoś! Czy ktoś mnie słyszy ?! 
- Czego się drzesz z takim krzykiem kto miałby Cię nie słyszeć ? - usłyszałem. 
- Gdzie jesteśmy, czy wiesz co to za miejsce, co się z nami stanie ? - zadawałem dziesiątki pytań, a usłyszałem tylko.
- Jeżeli ta jędza też Ci wmówiła, że będziesz następnym w ich kolekcji to się pomyliłeś chłopcze.
- Zamknij się psie ! - Ten głos rozpoznałem rozpoznałem to była ona. Ta trzecia wojowniczka. - To, że ty byłeś za słaby, by przetrwać nasz trening nie znaczy, że on też taki będzie. Nie chciałeś walczyć o posadkę to gnij w tych lochach. A Ciebie witam chłopczyku. 
- Jaki trening ? O czym Ty mówisz ? - zadając kolejne już pytania, nie oczekiwałem odpowiedzi spoglądałem  tylko na jej sylwetkę, zaledwie cień, a przyprawiał mnie o dreszcze. Usłyszałem przekręcenie kluczyka w zamku drzwi za którymi musiałem siedzieć w tych przebrzydłych ciemnościach. Zobaczyłem jej twarz. Coś pięknego te lokowane kruczoczarne włosy, które idealnie współgrały z pięknym szerokim uśmiechem oraz szmaragdowymi oczami powodowało, że ja jako facet z doświadczeniem z kobietami czułem się zamurowany.
- Jak się zwiesz ? - to pytanie z jej ust ocuciło mnie z tego snu na jawie.
- Zwą mnie Dianeronin. 
- Cóż za paskudne imię - zaśmiała się. - Pozwól, że dla mnie będziesz Diani. A teraz choć za mną zaczniemy pierwszy trening, jednak zanim do tego dojdzie musisz się najeść i wykąpać.
- Dobrze. - grzecznie odpowiedziałem. W zasadzie nie miałem życia po za murami tego Bóg wie czego byłem nikim. Rodzice zginęli podczas najazdu wojsk z północy, a ja byłem zwykłym oprychem jakich dużo po karczmach. Poszliśmy ku górze przede mną szła ona. za mną szedł jakiś typ budową podobny do tamtych wojowników. Patrzyłem na jej tyłek jak zahipnotyzowany, coś wspaniałego. Czar prysł kiedy ten gbur idący za mną rzekł : Nie wolno patrzeć na kobiece kształty naszej Pani. - rzekł jakbym obrażał tym czynem obrażał kogoś ważnego, taka właśnie ona musiała być dla nich. Ona odwróciła się uśmiechnęła się zalotnie, po czym ruszyła bardziej kobiecym krokiem. Zastanawiało mnie jedno, jak ona szła z taką gracją skoro ostatnio dostała sztyletem w udo, albo może ja byłem tak długo nieprzytomny, że zdążyło się jej to zagoić ? Weszliśmy na poziom. Światło słońca oślepiło mnie, zacząłem trzeć me oczy jak dziecko, któremu coś wpadło do oka. Słyszałem tylko śmiech, gdy już mogłem poprzez przymrużone oczy spojrzeć na cokolwiek widziałem około 15 żołnierzy ubranych tak jak tamci, każdy z nich miał jakąś broń i na każdej był ten sam napis.
- Zapraszam do karczmy po lewej. tam z pewnością się najesz i umyjesz. Powiedz, że Natalie Cię przysyła.
Skinąłem głową po czym udałem się w tamtą stronę. Idąc ten kawałek, zaledwie 50 kroków. przyglądałem się temu miejscu. Było to miasto, za murami grubymi jak konary sekwoi, jednak z kamienia. Wszystkie domy były bogato zdobione. Albo złotem, bądź te nieco gorsze miedzią. Na środku tego miasteczka była arena, z której to mnie wyśmiali.  Co to za miejsce zastanawiałem się ? Nie byłem najgorszy z analizy mapy, przeglądałem wiele z nich, ale nie widziałem żadnego miejsca murowanego, żadnej wioski, żadnego miasta. Albo może widziałem jednak byłem zdezorientowany? Doszedłem do Karczmy, otworzyłem wrota wszedłem do środka, poczułem się jak w normalnej wiosce. Środek zbudowany z kamienia i drewna, mnóstwo stołów przy których siedzieli ludzie. Wszystkie spojrzenia skupione na mnie. Czułem się nieco niezręcznie. Podszedłem do lady i powiedziałem : Przysyła mnie Natalie, abym mógł skosztować tutaj posiłek oraz wykąpać się. Słyszałem szepty, jeden z nich był wyjątkowo wyraźny - To ten nowy więzień, ciekawe dlaczego ta szmata go nie zabiła, co ona od niego chce.
 Barman odpowiedział mi wolisz się najpierw wykąpać, czy zjeść ? Ewidentnie zjeść - rzekłem. Usiądź tam - wskazał mi miejsce przy jakimś gościu z laską, patrząc na niego zauważyłem, że nie ma nogi. Biedak - pomyślałem. Udałem się w jego stronę. On się pociesznie uśmiechnął i wskazał ręką na jedno z krzeseł obok niego. Pomyślałem co za pajac, jednak usiadłem obok niego nie zwracałem na niego uwagi, mimo to on patrzył. Zaczęło mnie to drażnić więc zapytałem dlaczego mi się przygląda.  On odpowiedział pytaniem :
- Jaki on jest ?
- Kto lub co ? - zapytałem zdziwiony, bo nie wiedziałem o co mu chodzi...
- No zewnętrzny świat ?
- Góry, lasy, wioski, twierdze, miasta... Nic specjalnego.
On nieco przygnębiony i zmieszany chyba  nie wiedząc co odpowiedzieć przedstawił się - Jestem Robert.
- Mnie zwą Dianeronin. Cóż Ci się stało z nogą ?
- Gdy byłem młodszy, a ta wioska nie była przejęta przez klan Czerwonego Smoka, był najazd Wojowników Północy, zgrabili mój dom, a mi nogę odcięli...
- Powinieneś się wykrwawić. - rzekłem zgorzkniale.
- Owszem, jednak wojownicy z klanu przybyli na czas i pogonili ich. Mnie uleczyli swoimi maściami, a miasto zamknęli. Ci którzy przeżyli zostali rekrutami,  ja niestety nie mogłem. - mówiąc to pochmurniał. W tym też czasie gdy to mówił. Przyszedł gość stojący za ladą i rzucił mi talerzem przed nos. Był na nim kurczak pieczony na ogniu. Dawno takiego czegoś nie jadłem. Łapczywie wziąłem się za ucztę. Wziąłem po udzie do dłoni i zacząłem zagryzać kawałek po kawałku. Byłem potwornie głodny.
- Spokojnie. Nikt Ci tego nie zabierze tu jest bezpiecznie. Nikomu się krzywda nie dzieje. - mówił Robert przyglądając się z lekkim obrzydzeniem. Spojrzałem na niego, położyłem mięso na talerz ręce wytarłem o spodnie, które i tak były brudne i zacząłem jeść sztućcami.
- Znacznie lepiej.
Minęła chwila, a już jedzenia nie było. Pora się wykąpać, zgodnie ze wskazówkami.  Wstałem pożegnałem się z Robertem. Ruszyłem w stronę schodów do góry. Ktoś do mnie zawołał - Twój pokój jest pierwszy na lewo. Skinąłem głową i poszedłem. Otworzyłem drzwi i ujrzałem zwykły pokoik, bez zdobień, bez złota, brudny. Zaśmiałem się  w duchu - Jak w domu. Zrobiłem małe rozeznanie po pokoju. Był kufer, na ścianie nad łóżkiem widniał jakiś marny obraz. Świece przy łóżku były już niemal zużyte. Na prawej ścianie były drzwi, przez które przeszedłem. Jest i moja łaźnia. Kąpiel była przygotowana. Wokół wanny było mnóstwo świec, a na wodzie unosiły się płatki - lawendy bodajże. Rozebrałem się. Moje ciało nie było niczym specjalne, wychudzony chłopak, o lekkim zarysie mięśni na klatce piersiowej oraz brzuchu. Parę blizn pokrywało moje ciało, najbardziej irytującą mnie blizną była ta na twarzy na prawym policzku. Pamiątka po dzieciństwie, gdy wpadłem do krzaku róż. Nie myślałem o niczym innym jak o tym by wejść do tej wanny. Jedna noga. Uff... cóż za ciepła woda, jak marzenie, dawno nie brałem kąpieli, tym bardziej, że nie wiem ile czasu leżałem w celi. Położyłem się, woda pokrywała całe moje ciało, cóż za rozkosz.

*****************************
Drzwi do karczmy otworzyły się, weszła Natalie. Gdy było słychać śmiechy, szepty, bądź krzyki nagle wszystko zamarło. Wszyscy powstali ukłonili się, po czym oczekiwali na jej reakcję. Ona tylko podniosła rękę w geście pozwolenia spocząć i zapytała : Gdzież jest mój więzień ? - zapytała zimnym głosem.
- Poszedł ugościć się w swym pokoju o pani. 
- Doskonale... - ruszyła w stronę schodów 
- Pewnie chce go pieprzyć. - powiedział jakiś stary głos.
- Cicho dziadku, jeszcze to usłyszy. - powiedział zaniepokojony, tym razem młody głos. 
Natalie odwróciła się, wzrokiem przeszyła wszystkich. Jest. Ujrzała czworo facetów w tym jeden przerażony młodzieniec i starzec. Ruszyła pewnym krokiem do ich stołu. Gdy doszła do nich podniosła stół i rzuciła nim jakby był to najdrobniejszy kamień. Skąd ona czerpie tyle siły ? 
- Czy wy moi mili coś mi sugerujecie ?
- Nie... dziadek postradał zmysły na starość. - Tak. - przerwał dziadek. - My siedzimy w tym mieście, jak ptaki w złotej klatce, a Ty sprowadzasz jakiś ludzi, a nam zabraniasz wyjść za mury tego miasta. Za moich czasów tego nie było, już wolałbym zginąć z ręki tych barbarzyńców z północy. - Natalie splunęła mu w twarz. Starzec wytarł swą dłonią policzek, następnie spojrzał na nią, zniesmaczony z pogardą. - Dziwka. 
- Chcesz zginąć powiadasz. Niech tak będzie. - z furią w oczach. jak gdyby płonęła w niej wieloletnia nienawiść, wyciągnęła miecz z pokrowca. Zalśnił w świetle ognia z kominka. Młodzieniec z przerażeniem w oczach krzyknął : Nie, wystarczy o pani, tyś jesteś najważniejsza, Ty masz rację. Tylko proszę o litość. 
- Żadnej litości dla zdrajców idei, uratowaliśmy nielicznych, przebudowaliśmy waszą wieś w potężną twierdzę, wasze domy są zdobione złotem, w ramach tego chcemy tylko waszego oddania. - Podniosła miecz, machnęła z taką siłą jakby nic nie ważył. Krew ochlapała chłopaka, głowa upadła na kamienną posadzkę, przeturlała się z grymasem pokory, jakby starzec pogodził się ze swą śmiercią tuż przed egzekucją. Z kolei młodzieniec klęknął przed ciałem bez łba. Zaczął ronić łzy, najszczersze jakie można było ujrzeć w świecie. Ona ponownie się odwróciła, z pogardą do otaczających ją ludzi - Ciało wraz z głową spalić, chłopaka wyrzucić z miasta, jeżeli jego dziadek chciał wolności, niech ten niegodziwiec zobaczy co to znaczy "życie na zewnątrz". 
Po tych słowach ruszyła do przodu ku schodom. Widziała doskonale gdzie jest pokój Dianeronina. Weszła do niego jak do siebie, następnie spojrzała na niego siedzącego w łaźni. Po czym pożerała go wzrokiem jak on wcześniejszy posiłek. 
- Mam nadzieję, że mój plan podziała...- powiedziała szeptem.

**********************

Leżąc w tej wanience, na pół przytomny rozmyślałem, gdzie leży haczyk w mej sytuacji. Nikt nie przygarnia włóczęg od tak. Co takiego zrobiłem, bądź co takiego mają w planach Ci ludzie. Kwitując me myśli mijały minuty, każda minuta trwała tak długo, że mogłem mój mętlik w głowie poukładać. Gdy poczułem, że woda jest chłodniejsza ocknąłem się z tego stanu, przy tym usłyszałem kroki. nie były to kroki jakiegoś mężczyzny stopy dotykały powabnie podłoża, niestety nie posiadałem niczego do obrony wziąłem świecznik, leżący obok. Jednak gdy odwróciłem się w stronę drzwi. Ujrzałem Natalie nagą, to był piękny widok. Jedyną częścią ubioru miała to bielizna, a raczej jakiś pasek zasłaniający jej kobiecość. Nie mogłem powiedzieć słowa, gardło mi zaschło, a widok mnie onieśmielał. Idealna postać, brzuch idealnie płaski, nogi proste. Te loki powabnie opadały na ramiona idealnie opadając na piękne piersi, oczy płonęły w pożądaniu, a uśmiech po prostu powalał, może to był  mój wymysł, ale po przetarciu oczu ciągle widziałem ten obraz. Pożerając ją wzrokiem odprowadziłem ją do wanny. Gdy nabrałem nieco oddechu, którego tak mi brakowało zapytałem
- Jaki jest haczyk Twej dobro... - przylgnęła do moich ust, wkradając się językiem przerywając me zdanie. Nie wiedząc co czynić, oddałem się pokusie i splotłem jej język z mym. Taniec naszych języków trwał nie wiem ile, gdy ona oderwała się ode mnie, ja otworzyłem oczy i ujrzałem ją jeszcze piękniejszą niż wcześniej, zaczęła całować mą szyję, ja zacząłem dotykać jej ciała. Skóra Natalie była tak gładka, jak aksamit, jak zwilżone płatki lawendy. Nie mogąc odeprzeć się chęci i pożądania zacząłem dotykać jej piersi, nie protestowała, nie mogłem zrozumieć czym zasłużyłem, zastanawiałem się, jednak ta chwila jakby zabraniała mi pytać ponownie. Zacząłem przygryzać jej ucho, po kawałku, zaczęło pojękiwać to było coś pięknego. Piękna kobieta, pojękiwała z mego powodu. Nie wiedząc co robić dalej chwyciłem ją, po czym na rękach zaniosłem tą kobietę do wcześniejszej części komory. Położyłem ją delikatnie na łóżku nie przestawając 
głęboko oddychać, chęć dotknięcia jej była coraz większa. Napięcie wzrastało, ona jakby oczekiwała na ruch z mej strony, leżała bezwładnie. W tym zdarłem z niej resztę odzieży, w zasadzie tylko ten pasek, po czym ruszyłem do jej kobiecości. Trzeba przyznać, że dawno nie robiłem tego. Zauważyła chyba moją obawę i się uśmiechnęła - Bądź we mnie do cholery. - to mnie w jakiś sposób przekonałem, wszedłem w nią gwałtownie. Zaczęliśmy się kochać, zgiełki, jęki, wzdychania to wszystko nadawało namiętności tym akcie. Nie było żadnych, brutalnych ruchów z mej strony, poddałem się namiętności, w końcu ze zmęczenia opadłem bez sił zszedłem z niej, ale to nie był koniec tej chwili, usiadła na mnie i zaczęła ponownie całować mą szyję, trzeba było przyznać,że podobało mi się. zaczęła schodzić niżej, całując mą klatkę piersiową, trochę się wstydziłem mej budowy ciała, ale nic nie mogłem z tym zrobić. Zaczęła używać mych genitalii, było mi dobrze. Trwało to długo zauważyłem to po gasnących świecach, które tworzyły półmrok w pokoju, aby następnie ciemność ogarnęła całą izbę. Opadliśmy bez silnie, jednak ja byłem szczęśliwy.  Po chwili ciszy zaczęła.
- No no, byłeś całkiem niezły, jednak przejdę do rzeczy. Przygarnęłam Cię, bo mi się spodobałeś, a ja mam władzę w tym mieście, więc nikt mi się nie sprzeciwia.
- Wiedziałem... Chcesz ze mnie zrobić swą zabawkę ? - zgorzkniałym głosem powiedziałem, nieco zawiedziony.
- Nie, mam dla Ciebie zadanie. Jestem z klanu "Czerwonego Smoka", ale nie mam pełnej władzy nad wschodem, moja rola jest tylko tutaj, na zachodzie. Jest też Shon- Kin - Zu. Władca klanu i władca wschodu, ja jestem tylko jego pomiotem  i mi się to podoba.
- A co to ma do mnie?!
- Ja jako wysłanniczka składałam akt wierności przy Smoczym rubinie. To znaczy przed bogami, a zdrada oznacza hańbę i nawet gdybym go zabiła...
- Chwila chcesz, abym go zabił ?! Przecież ja nic nie potrafię, prócz paru sztuczek.
- Hańbę! Oraz gniew bogów. Znaczy bunt ludzi, Śmierć, Klątwy na me królestwo i tym podobne przykrości.
- Ale skoro opanował wschód i zachód to znaczy, że ma potężną ilość ludzi. I zresztą co mnie obchodzi Twoja chęć władzy. - Ona w tym momencie wstała zaczęła się ubierać. Ja w tym momencie przyglądałem się jej bez tej fascynacji, zaczęło mnie ogarniać obrzydzenie do niej, mimo jej piękności oraz do siebie, że zostałem wykorzystany.
- Takie, że ja jestem przygotowana i mogę Cię zabić, jeśli nie ja to moi ludzie. Czy chcesz, czy nie pomożesz mi. W zamian będę Twą królową. Będziesz miał co chciał. Ja Cię przygotuję i zamiast tego chudziutkiego chłopca, będziesz wojownikiem. Tradycja nakłada na mnie obowiązek przygarnięcia Cię pod znak Czerwonego Smoka, jednak ona się zmieni i nie będziesz miał żadnego symbolu.
- Zabij mnie! I tak bym zginął z rąk jego ludzi.
- Kochasiu, nie bądź taki. Pomyśl co Cię czeka, potęga, historia, legendy, wszystko to sprawi, że ja i Ty będziemy nieśmiertelni.
Nieśmiertelność mnie skusiła, zacząłem się zastanawiać to było jak spełnienie marzeń. Od zera do bohatera przy czym ma bohaterska postawa skończyła by się na samym początku. Gest zdrady oraz bycia pionkiem w jej grze sprowadzał mnie do myśli obrzydzenia.
- Dobra zgadzam się. - odpowiedziałem. - ale będziesz moją królową po wszystkim. - Natalie ubrała się. po czym powiedziała - niech tak będzie mój cesarzu.
po czym uśmiechnęła się, wysłała buziaka, a ja patrzyłem na siebie takiego brzydkiego, nagiego, tak jak nigdy  czułem się poniżony. Z myślą walki o legendę oraz z uśmiechem na twarzy zasnąłem.

******************

Obudziłem się, za oknem było widać wschód słońca. Przed oczami  miałem widok piękności chwili jaka spotkała mnie wczorajszej nocy, jednak gdy wgłębiałem się w tym marzeniu, coś mnie kuło. Tak to moralne coś, co obudziło się po wspaniałym stosunki, bo jakże ja nie mający nic swojego mogłem zaznać takiego szczęścia. Zostałem wykorzystany, aby ona mogła zaznać chwały. Wstając z łóżka na krześle obok biurka leżała sterta ubrań. Wziąłem je w ręce. Były dobrej jakoś, czarne ubrania, nie co wzmocnione jakimś lekkim pancerzem, pewnie dlatego by móc trenować dostatecznie bezpiecznie, albo może to kolejna niespodzianka z jej strony. Ubrałem się, gdy podnosiłem kurtkę upadł kawałek papieru. "Gdy się ubierzesz i zejdziesz na dół nie pytaj co tam zaszło wczorajszego dnia" . Po przeczytaniu tego zszedłem na dół. Ujrzałem tylko barmana, pustki ogarniały każdy zakątek, a cisza była wręcz przytłaczająca, ale zgodnie ze wskazówką nie pytałem co się stało. Wyszedłem, światło słoneczne mnie oślepiło. Po paru sekundach wszystko było w porządku. Udałem się do areny. Tam była Natalie, spojrzała na mnie z pogardą, jakby nie było wczorajszego dnia. - Witam mego sługę, jak się domyślasz zaczniemy trening, jako że nie zasłużyłeś na nic lepszego wręczam Ci to. - Dała mi mój sztylet, jednak był naostrzony, prócz tego dostałem drugi, jednak ten był znacznie lepszy, nie był złoty, był srebrny, ale i tak był znacznie lepszy niż mój.
- Co ja mam z tym zrobić ? Kpisz sobie ze mnie ?! Patrz na tych byków, zniszczą je, a potem pogruchoczą mi kości... - zacząłem wrzeszczeć.
- Widziałam Cię na tej polanie. Poradziłeś sobie, więc tutaj sobie nie poradzisz ? Ronaldzie, Dawidzie pokażcie mu jak się walczy. - wskazała palcem na dwóch rudzielców. Jeden miał warkocz długości jednej stopy spleciony bardzo dokładnie, rzekłbym z starannością dziewczynki, która zachwycona jedwabnymi włosami jakieś księżniczki układała jakby dotykała najdroższych nici dodatkowo był gruby, bądź tak umięśniony. Z kolegi drugi był chudy. - tak to będzie mój cel. Pochwyciłem moje sztylety, jako że nie miałem nic lepszego jednak zanim zdążyłem wyprostować swoje ciało by stanąć w pozycji bojowej, już leżałem. Mój "cel" nie był na tyle bezwartościowym wojownikiem na jakiego wyglądał z początku. Pierwsze minuty treningu, a ja już zaznałem lekcję, nieźle - pomyślałem. - Oczy potrafią mamić, jednak nie potrafiłem nic innego prócz spoglądania. Na mojej wiosce nie brałem udziałów w żadnej bójce, przyglądałem się z okna tym wszystkim pół główką, którzy emanowali złością tylko dla zdobycia autorytetu swojego przeciwnika, aby za chwilę pójść z nim uchlać się - wstrętne podłe matoły.
 - Hejże ! Ty tam nie jesteśmy na łące czy w lesie byś sobie leżał jak pannica czekająca na swojego księcia. Wstawaj ! Albo giń... - Warknęła rozbawiona Natalie, która obudziła mnie z amoku moich myśli.
 - Po co Ci taki pachołek, mój mizerny brat go położył nim, ten zdążył drygnąć. - Zaśmiał się grubas.
 - Ja Ci dam mizerny, kupo gnoju - rzekł jego kompan. - mimo swojej wątłej postury miał głęboki głos, bardziej pasujący do mówcy, aniżeli do wojownika.
  Otrzepałem się, po czym już bardziej rozważny i pewniejszy swych kroków ruszyłem w stronę mej "wybawicielki". -  Zauważywszy to rzekła
 -  Chłoptasiu, do mnie nie podchodź, ja nie jestem nauczycielką, oni prowadzą Twój trening. Ale pamiętaj jeszcze jedna taka wtopa i gnijesz w lochach dalej.
- Nasza Pani, on chyba nie chce treningów, woli cycka tak zacnej kobiety, jak Pani. - zakpił ze mnie, zważając na ton jakim mówił do Natalie.
- Maksymilianie, twe słowa były zbędne, jeżeli tak też uważasz zabij go, a czeka Cię nagroda - powiedziała z lekką nutą flirtu, aby zachęcić wątłego chłopaczka do ataku. Jednak zanim się ruszył (Tym razem ja byłem  szybszy) Pochwyciłem czarnowłosą piękność za kark, a następnie przystawiłem mój sztylet do jej gardła. Piękność zarżnięta jakże plebejskim nożykiem, zaśmiałem się do moich myśli.
- O Ty skurwysynu ! Pani wyciągnęła do Ciebie dłoń, a Ty gówniany pomiocie, pragniesz jej śmierci ?! Ja Ci dam.
- Spokojnie. Wydaje mi się, że nasz chłopczyk myślał, że was przerazi... ach ta dzisiejsza młodzież za miedziaka dumy, tylko szukać najłatwiejszych sposobów - Uśmiechnęła się, jednak widać było jak bardzo nieszczery ten uśmiech, gdyż oczy były pełne pogardy, co prawda nie widziałem w zupełności, jednak moje doświadczenia z wczorajszej nocy pozwoliły mi na domysły. Ta też piękność chwyciła mnie lewą ręką za dłoń trzymającą sztylet, drugą z kolei chwyciła mnie za krocze, gniotąc mą męskość jak orzechy. Zrobiła to tak szybko,że nie zauważyłem, która czynność została wykonana pierwsza.
- Hah.... Widzę,  że nasza łaskawa Pani nie potrzebuje tych pachołków, stojących za naszą skromną areną.
- Owszem, jednak jedna kobieta nie nadaje strachu takiego, co jedna kobieta wśród dobrze uzbrojonych żołnierzy. - Te słowa słyszałem, nieco zahipnotyzowany, zahipnotyzowany bólem jaki doznałem gdy ocknąłem się lekko, chyba nie leżałem w konwulsjach za długo, dodatkowo dostałem w twarz butem podejrzewam, że był to but chudzielca. Cios był na tyle silny, by odrzuciło mnie, a z ust wydobyła się krew. Przy tym uderzeniu widziałem jego parszywy, szczerbaty uśmiech, a moja "władczyni" patrzyła z politowaniem, jak gdyby ujrzała mokrego psa obdartego po części ze skóry.
- Jednak na nic nie zda nam się ten parszywy gnojek - wyraz twarzy, chłopaczyny tej mizernej postury, był na tyle parszywy na tyle, że poczułem się jak wywłoka.
- Pamiętaj, że nie można lekceważyć nawet upadłych. - odpowiedział mu jego brat, w jego głosie można było usłyszeć jak gdyby był pełen doświadczenia człowiekiem.
- I słusznie. - wymamrotałem, jednak chyba mnie nikt nie słyszałem, delikatnym ruchem wziąłem sztylet, który był pod moim, skromnym płaszczem i na tyle, ile było to możliwe delikatnie, podciągnąłem go pod rękaw.
- Zabierajcie tego śmiecia, następnie oskórujcie go, Ci zewnątrz nie powinni widzieć naszego dobrobytu, zwłaszcza, że na nic się nie przydadzą nam, panom świata. - Powiedziała to z taką pogardą, jakbym usłyszał mojego ojca ( zawsze uważał mnie za porażkę życia). Podszedł do mnie grubas z uśmiechem i radością, którą mu da skatowanie mnie, gdy kątem oka ujrzałem jego but, gwałtownie wyciągnąłem sztylet z pod mego rękawa i wbiłem mu w stopę.
-Aaaaa!!!... Skurwysynu zapłacisz mi za to. - Darł się, jednak było można dostrzec nutę bólu. - Nie tylko tyle co Cię oskóruję, co wyrwę Ci bebechy i napasę nim świnie.
- Robi się wesoło. - rzekła uradowanym tonem Natalie. - Ty mój drogi Dawidzie wsadź go do lochów, z kolei Ty Ronaldzie idź do naszego medyka.
- Skoro sobie życzysz. - Ronald skinął głową. Następnie spojrzał na mnie -  Jeszcze mi za to zapłacisz... -  wychrypiał następnie podążył w stronę wyjścia. Kulejący wielki człowiek pokonany przez, obitego chudzielca ( Tak, ten widok dawał mi satysfakcję).
- Gnojku parszywy, w lochach zeżrą Cię szczury, a ja dopilnuję tego by nie znalazły niczego innego do żarcia, jak Twoje... - splunął na ziemię - gówniana egzystencja. - chyba chodziło mu o moje życie. Chwycił mnie za barki, podrzucił  jak lalkę. No proszę taki nie pozorny, a tyle siły ma. Po czym, wyrwał mi sztylet nadany przez Natalie, gdy spojrzałem wokół jej już nie było. Wziął i wykreślił nim na mych plecach nieważne co, ważne, że ból był nie do zniesienia i wtedy pogrążony w konwulsjach, niczym największy morderca poszedłem za przewodnictwem Dawida do lochów...
**********************
 Siedząc w lochach, ciężko było dostrzec czy jest dzień, jedynie półmrok zamieniał się w mrok, małe okienko na ścianie nie dawało dostatecznej ilości światła by zobaczyć, gdzie nasrałem, a gdzie nie, ale moje powonienie było już tak przyzwyczajone do odoru lochów, że nie zwracałem uwagi, najgorsze co mnie tutaj tknęło to zimno, tak zimno połączone z wilgocią zewsząd dotykającą mnie, od ścian, od podłoża. Dlaczego okłamałem ją, że jestem zwykłym ochlejmordą i   pachołkiem, może gdybym powiedział, że należałem do zakonu Północy byłaby łaskawsza, czy też chętniej by mnie zabiła. Co prawda mój kunszt nikły co prawda do operowania bronią nabyłem sam, gdyż jako zakonnik siedziałem w książkach. Skłamałbym, gdybym powiedział, że tego nie lubiłem. O ironio miałem stać się narzędziem zdrady i bohaterem jakże pięknej Natalie, która pozbawiła mnie przyszłości niszcząc tutejsze oddziały północy. Północni wojownicy zabili mi rodzinę, jednak byłem na tyle mały, że mogli mnie odchować jak swojego. Pamiętam jeden z wojowników, był barczystym mężczyzną, który miał krótko przystrzyżoną bródkę, oraz pogodną twarz, aż dziwne, że był mordercą i wojownikiem. Jego oczy mówiły - Podejdź chłopcze, nie bój się. -  z kolei jego usta rzekły - Chodź tutaj, mały bękarcie, widzę mądrość emanującą z Ciebie, jednak gdy uznam, ze się pomyliłem rozszarpię Cię, a następnie każę Twoim wioskowym dziewką zeżreć Cię. - Przyznam, że nie były to słowa otuchy, fakt faktem nie rozumiałem ich wtedy tak jak teraz, pomimo całego zalążka nadziei jakie nadał mi ten mój ojcobójca, dał mi drugie życie, zawdzięczam mu to. Siedząc w tej ciemnicy rozważałem nad moim marnym życiem. Trzeba przyznać, że miałem wiele szczęścia, choć jak mi Odyn miły nie miałem pojęcia dlaczego. Gdyby nie Ci ze wschodu, żyłbym sobie dalej w księgach rachunkowych matkobójców i gwałcicieli, jednak miałem spokój. Potem przyjechali oni i zniszczyli wszystko nad czym pracowałem latami, może nie rękoma, pracą fizyczną, a mym nie skąpie odzianym w mądrość rozumem. Musiałem uciekać, a każdy dzień odpoczynku kończył się dla mnie wrażeniem, że już ktoś na mnie czyha, życie nauczyło mnie surwiwalu, a gdy czułem się bezpieczny pojawiła się ta suka ze swoimi wojownikami i mnie zwyczajnie w świecie pojmała. Nic już nie mogłem zrobić, poddałem się jej wdziękowi i oznajmiłem swoją pomoc. Jakiż to nieszczęsny los sprowadzają piękne kobiety dla niej można urwać głowę greckiej meduzie, dla nich można  było obiecać zdobycie Val Halli, jednak traciło się dla nich głowę do cna. Najgorszy był ból w sercu po tym jak się biedny chłopaczyna dowiedział, że został wykorzystany. Dla przykładu ja. Jak można być takim głupcem dać się opętać kobiecie, o której nawet się nie śniło, gdyż rzeczywistość skarciłaby mnie za tenże czyn.
        Moje pożywienie tutaj było znikome. Pucharek wody i Bochenek chleba miał mi starczyć na cały dzień, gdy tylko dostawałem posiłek, już w tym momencie piski szczurów szczerzących sobie zęby na mój posiłek. Śmierdzące pasożyty, jednak sam się taki czułem, tylko w porównaniu do nich męczyły mnie myśli,że taki jestem. Nie wiem ile siedziałem w tych lochach, nawet nie słyszałem wcześniej poznanego faceta, jednak coś mi mówiło, że już dawno jest pochowany gdzieś za bramą. Tkwiąc z własnymi myślami w sidłach ciemności doznawałem myśli samobójczych, lecz takich ludzi nie przyjmowała ani Val Halla, ani Bóg, ani ich czerwony smok, czy inny religijny bożek. Jak przyjąć uciekiniera, zdrajcę życia.
       Gdy tak snułem się z kąta w kąt ( większość była już obsrana, oblana szczynami) zauważyłem płomień, za furtką do mojego lochu, nie byłem pewien czy to pochodnia czy też świeca, gdy kroki nabierały bardziej wyrazistego rozgłosu zobaczyłem zakapturzoną postać, rzekłbym chłop jak dąb. Gdy otworzył celę przymocował pochodnię do uchwytu na ścianie i ściągnął kaptur. To był Roland.
- Witam Cię mój drogi koleżko - mówił to z szyderczym uśmiechem i podejrzewam, że z nienawiścią w oczach. -  Myślałeś,że zgnijesz sobie tutaj, a ja mam dla Ciebie niespodziankę, nie pozwolę Ci na pożarcie się robalom i szczurom, poddam Twe drobne i nic nieznaczące ciałko katuszom. - nie było to zachwycające tym bardziej, że jego brat poszlachtował mi plecy i dalej czułem ten ból, do lochów nie pamiętam kiedy kto wchodził, a już na pewno nie medyk, czy ktoś kto byłby szczodry mnie uzdrowić.
- Również Cię pozdrawiam Rolandzie. Poza potwornościami o których mówisz, pragnąłbym zauważyć, że Twoja noga zrosła się. Czy ja tu jak to powiedziałeś "gniję" tutaj tak długo, czy macie tak szarlatańskie medykamenty? - uśmiechnąłem się z szczerym uznaniem.
- Mi na Twoim miejscu nie było tak do śmiechu szczurze, tyle bólu mnie kosztowało uzdrowienie, tyle modlitw do naszego Wybawcy, a Ty jeszcze ze mnie kpisz! - Przyznam, że brzmiał groźnie.
- Spokojnie mój mistrzu, nie chciałem Cię tak mocno zranić, jednak to instynkt samozachowawczy mnie do tego skłonił... - przerwałem na chwilę, by ochłonąć, aby nie dać się złapać w sidła strachu -  by zranić mego oponenta. Jako doskonały i doświadczony żołdak wiesz, że należy ze swojej siły korzystać na tyle ile się potrafi. - skinął głową, jednak grymas złości nie zszedł z jego twarzy.
- Bądź co bądź masz rację - przerwał mi. - Jednak i tak Cię zabiję, bo nie mam pojęcia po co ta dziwka Cię tutaj sprowadziła. -  oniemiałem. rzucił się na mnie swoimi łapskami potężnymi jak konary drzew, w tych lochach nie miałem takiej sprawności by cokolwiek zrobić, więc zdążył mnie pochwycić za gardło. Na jego twarzy widać było uśmiech władcy, pana życia i śmieci ( szkoda, że właśnie mojej)
- Prze...stań - wyszeptałem ledwo w jego uścisku.
- Dlaczego mam przestać ?! Mam prawo zabić więźnia niezdatnego do czegokolwiek - rozpromieniał. - Mam prawo do katowania Cię, och tak. gdybym teraz Cię udusił byłoby to zbyt proste. - Puścił mnie, a ja upadłem na ziemie jak rzucony kamień, ledwo łypiąc oddech.
- Błagam Cię o litość Panie. Błag... - zostałem spoliczkowany, jego ręka była znacznie silniejsza niż but jego brata.
- Milczeć Psie! - mimo zło wrogości nagle rozpromienił się, jakbyśmy byli przyjaciółmi od lat. - Powiedz mi, czy ta dziwka pieprzyła się z Tobą ?
- Nie wiem, o czym mój mistrz mówi - skłamałem, po czym dostałem kopniaka w brzuch, ból był jeszcze mocniejszy niż plaśnięcie w policzek.
- Dobrze wiem, że kłamiesz. Wiesz, że ten zabity dziadek w tę samą noc co ty tam nażarłeś się. Nasza pani skróciła go o głowę... - skończył z ponurą miną.
- Ja... Ja nie wiedziałem, przysięgam, na grób własnej matki. -  Co prawda moja matka nie miała grobu, była gwałcona do momentu, aż zmarła z wycieńczenia, a potem została skremowana i wysypana na wspólnej mogile naszej wioski.
- Dobre sobie... na grób ? Czy wy z zewnętrza wiecie co to jest mogiła ? Banda ścierwa i barbarzyństwa. Więc mów, bo nadal Ci nie wierzę !
- Dostałem tylko notkę od barmana bym nie pytał co zaszło wczoraj na dole. - powiedziałem prawie z łzami w oczach, bo ból był nie do zniesienia, a kolejne katusze mogłyby być nie do zniesienia.
- Dziwne rzeczy mówisz, skoro zrobiłem dochodzenie i mówili,że nasza władczyni poszła po schodach do góry, a na górze miałeś tylko Ty pokój, Tylko Ty zwyrodnialcze.
- Zresztą kogo obchodzi jakiś dziadek - zadrwiłem, potem doznałem, ukucie w sercu, że to był błąd.
- Ten dziadek był mym najdroższym ojcem, a teraz zapłacisz za takie haniebne słowa. - zerwał z siebie płaszcz, został w samej luźnej zbroi, po czym szarpnął mnie podobnie jak jego brat niczym lalką, obił o ścianę następnie gradem pięści obił mą twarz. Nie widziałem niczego oprócz jakże przysłoniętą ciemnością twarz. Nie miałem siły wrzeszczeć, a jedyny dźwięk jaki słyszałem to gruchotanie mych kości. Me usta zastały w grymasie bólu, a ten był nie do opisania. Moje żebra zapewne wyglądały już jak polewka, a wnętrzności poprzestawiały się jak warzywa w kotle, bardzo mało poetyckie porównanie, ale w tym amoku nic nie mogłem zrobić. Widziałem wściekłość w jego oczach, a po chwili nastała tylko ciemność.
      Ocknąłem się, jednak tutaj było inaczej, tak chwalebnie, ciepło, ściany wyglądały jakby były niematerialne, gdy spoglądałem wokół siebie ujrzałem kobietę w zbroi, srebrna, każdy promień słońca odbijał się jak od lustra, na ustach miała poważną minę, jednak po mym spojrzeniu pojawił się uśmiech. Po tym jakże boskim uśmiechu rozrosły się skrzydła obite kawałkami podejrzewam jej zbroi. Podeszła do mnie, nie wiedząc dlaczego uklęknąłem.
- Nie klękaj, jeszcze nie Twoja kolej drogi przyjacielu - rzekła jakbym znał ją co najmniej od dziecka.
- Kimże jesteś Aniele ? - powiedziałem tak, ponieważ byłem pod wrażeniem, to był sen, a może droga ku śmierci ? Niczego już nie byłem pewien.
- Jestem Twoją strażniczką... - spoglądałem na nią znacząco, gdyż mogłem się już domyślać. - Tak jest, widać że oczy Cię nie zawodzą jestem Walkirią. - pogodnie odpowiedziała.
- Powiedz mi czego ode mnie żądasz skoro nie mojego pokłonu, czy też zabrania mnie ze sobą?
- Jeszcze nie zasłużyłeś bym Cię zabrała. - rzekła ostro, a jej skrawek twarzy który widniał pod hełmem, zmienił uśmiech z powagą, jaką ujrzałem na początku.
- Przepraszam, jednak konam w tych lochach.
- Nie konasz, a zaledwie chcesz skonać, poddanie śmierci nie jest warte człowieka Val Halli.
- Sam nie wiem w co mam wierzyć, jednak widząc Cię zacząłem pojmować. - rzekłem z taką żałością w głosie jak w momencie gdy moja matka była brutalnie mordowana.
- Hah. Mój przyjacielu : Jak rzekł jeden żebrak z Nazaretu : "Błogosławiony ten, który nie widział, a uwierzył" - Powiedziała to ponownie pogodnie.
- Skąd takie mądre słowa u żebraka ?
- Na świecie nie ma tylko jednego Boga, każdy wierzy w to co chce uwierzyć... Ty gorliwie uwierzyłeś w nas, za to jestem Ci wdzięczna, nadałeś mi życie, abym mogła walczyć w imię Val Halli.
- Czego ode mnie żądasz ma wybawicielko ? - zapytałem już uspokojony.
- Byś podążał drogą błędu, drogą jaką nadała Ci ta służebnica ludzkich krzywd. - już wiedziałem, że mówi o Natalie.
- Dlaczego ?  Odpowiedz mi. Błagam !
- Wiedza nabyta przy mej pomocy, pozbawiła by Cię rozumu. Walcz dla niej, Walcz z nią, pokonaj jej dowódcę. - Wyciągnęła miecz zza pleców następnie pchnęła nim w mą pierś. - Żegnam Cię przyjacielu, wkrótce się spotkamy, wierzę w to, że mimo wszystko nie zbłądzisz.
       Poczułem, że ktoś oblewa mnie wodą, była śmierdząca jak wymiociny pijaków.
- Wstawaj gnoju, z Tobą jeszcze nie skończyłem, a co to za zabawa jakbyś umarł we śnie. - rzekł uradowany z faktu,że się ocknąłem.
- Żadna drogi Paniczu, żadna... - mruknąłem
- Otóż To ! Mimo zbliżającej się śmierci, nadal jesteś na tyle głupi, by przyznawać mi rację - zaśmiał się. Ale co ja miałem zrobić? Zaledwie powiedziałem to co chciał usłyszeć, a może nawet nie powiedziałem, byłem za słaby by powiedzieć.. - Mam dla Ciebie nową zabawę. - wyciągnął z płaszcza rzemień oraz butelkę wina.   Łyknął go na tyle łapczywie, że czerwona ciecz polała się po jego jakże zacnej brodzie. Jednak w jego okrucieństwie wyglądała jak łotra wyżywający się na taniej ladacznicy. Obrócił mnie z pleców na brzuch, chodź zły cisnęły mi się do oczu powstrzymałem się od ukazania mej słabości. Czułem, że rozdziera mą lichą szmatę z pleców. - Ho Ho. Widzę, że mój brat Ci nie dał o sobie zapomnieć -  następnie usłyszałem świst, po którym piekąca rana paliła żywym ogniem, a jedynym ochłodzeniem, była wydobyta stróżka krwi z mych ran. Podobno na łonie śmierci widzi się całe swoje życie. Nic bardziej mylnego, ja widziałem moją przebrzydłą komnatę, pełną ciemności, moich nie czystości przepełnionych aurą gniewu, mordu i fetoru po pozostałościach wcześniejszych więźniów, czy to wynikało z braku boskiej mocy wokół mnie ? A moja przepowiednia była tylko snem, w którym mój marny żywot szukał ukojenia? Nie znałem odpowiedzi, pogodzony ze śmiercią leżałem otulając się bólem zadanym przez mego napastnika...
- Dość !!! - Ktoś krzyknął zza pleców olbrzyma - Rolandzie przestań.... - Poznałem tą barwę głosu, pomimo,że ledwie byłem przytomny.
*
- Nie należy katować więźnia dla własnej satysfakcji... - Powiedział Dawid, z spochmurniałą miną, jakby stracił resztki szacunku do brata.
- Ależ Ty nie słyszałeś co on rzekł o naszym ojcu ! Powiedział o nim jak o końskim łajnie z stajni. - olbrzym nadal był pełni gniewu, jednak nie przelewał już go na Dianeronina. Teraz jego gniew rozbrzmiewał w słowach, jednak połączony z nierównym oddechem brzmiał jak wzdychanie Maratończyka biegnącego do dowódcy, by potem skonać.
- Śledziłem Cię, wiedziałem że coś zrobisz głupiego po tym jak się dowiedziałeś, że nasza pani straciła naszego tatulka. - rzekł z takim spokojem, jakby ta informacja obeszła go bez echa. - podejrzewam, że on nawet nie wiedział, że jest naszym papą. słyszałem całe zajście i wiem,że Twoja kara dla tego pionka nie wynikała z miłości do straconego ojca, a być może z zazdrości ?
- CO TY CZŁOWIEKU MI WMAWIASZ !! - Zagrzmiał tak potężnym głosem, że gdyby był bogiem na pewno pioruny by zagrzmiały razem z nim.
- Miłość bracie, miłość... Nie można jej nikomu poskąpić, jednak wiesz, jaka jest nasza pani... - zakończył rozłożeniem dłoni w geście bezradności.
-  To dziwka jest, nie żadna godna kobieta. -trochę otrząsnął się ze swego szarlatańskiego amoku.
- Jednak wygląda jak wybranka Parysa.-  można było zauważyć po twarzy Rolanda, że nie do końca rozumiał jego słowa.
- Najpiękniejszej kobiety starożytnych czasów... - rozwiał wątpliwości tym domówieniem. W tym czasie Dianeronin próbował się podnieść, a każdy jego ruch rodził to coraz straszniejszy grymas bólu na jego mordzie.
- No, no ma gość jajca - uśmiechnął się Dawid  z pełnym uznania wyrazem twarzy. Dianeronin podnosił się, oparł się rękoma o ścianę trwało to znaczną chwilę jednak podniósł się kołysząc się na nogach jak mieszczan po uczcie pełnej trunków. Uśmiechnął się lekko a w jego zęby nabrały barwy czerwonej od krwi jaka zebrała się w ustach i zapytał
- Mogę prosić wodę ?
- Niegodziwcze !!! - Warknął Ronald po czym machnął go ręką, jednak chudzielec stał już obok  i sięgnął jego potężną dłoń.
- Powiedziałem dość mój bracie. - Ten oniemiał i opuścił swoje łapsko. - Poza tym Pani wyraźnie mówiła by nie robić mu krzywdy, miał siedzieć, gnić, ale przy tym nauczyć się pokory, a nie wykrwawić się przez głąba chętnego zemsty... Również ubolewam nad śmiercią papy, ale on nie miał z tym nic wspólnego, dam sobie rękę uciąć. - miał racje.  - A co do Ciebie o to bukłak ze świeżą wodą napij się. – Wyszczerzył zęby, po czym spod płaszcza wyciągnął naczynie pełne wody, otworzył je i podał. Dianeronin najpierw pił łapczywie gdy zachłysnął się wypluł pozostałości pełną krwi bruzdą, następnie złapał się za tors i usunął się na ziemię.
- Dziękuję Ci serdecznie mój mistrzu. - pokłonił się grzecznie głową ku Dawidowi, z kolei kątem oka patrzył nadal z przerażeniem na olbrzyma.
- A to co Ci zrobiłem na plecach to była kara, nic osobistego - rzekł łagodnym tonem. - A co do Ciebie mój bracie, zabieram Cię do pani na rozliczenie. - Olbrzym osowiał.
- Zdrajca! Jak możesz zdradzić swoją krew? - ponownie warknął, nie można mu było zarzucić wstrzemięźliwości od dużych słów.
- Ma krew należy do pani, a nasz ojciec zdradził ją, a  młodszy brat poniósł za to karę. - powiedział dość spokojnie, jakby był katem z zawodu i odczytywał wyrok egzekucji. Dianeronin przyglądał się wszystkiego z niedowierzaniem, jak dwaj bracia się różnią. - Czy możesz się podnieść przyjacielu ?
- Postaram się mistrzu. - i momentalnie zaczął się podnosić, jednak na tyle bez silnie, że w połowie swego celu opadł z powrotem na ziemię.
- A Co ze mną ?! Nie pójdę do tej dziwki... -  po tych słowach poczuł ukłucie w brzuchu, gdy spojrzał na dół  zobaczył sztylet podręczny swego brata. - Zawiodłeś mnie Dawidzie, zawiodłeś nas wszystkich... - usunął się na ziemię.
- Zawiodłem się tylko na Tobie olbrzymie, a Ty mój drogi nie dziwuj się tak. Panuje u nas taka zasada, kiedy ktoś może zagrażać naszej pani, musi umrzeć natychmiastowo , więc patrząc na Ciebie obiektywnie też powinieneś nie żyć - uśmiechnął się serdecznie. - Jednak Pani ma wobec Twej osoby zamiary, dlatego kazano oszczędzić Twe życie, ale mój nieszczęsny brat poniesiony własną sprawiedliwością posunął się za daleko. Pójdziemy zatem do naszego medyka, on pewnie Cię poskłada, nie po jednym widać kunszt owego mistrza. - Po czym podszedł do Dianeronina, pomógł mu wstać, wziął go pod swe ramie i wyszli z celi. zostawiając ciało olbrzyma przygotowane na ucztę szczurów.

                                                   ********************************
   Gdy ocknąłem się, nie miałem siły poruszyć mego ciała co najwyżej otworzyć oczy, gdy to zrobiłem ujrzałem powabną postać - dziewczynę. Była ona blada, niebieskie oczy i długie blond włosy, jej policzki były wydatne jednym słowem urocza. Chyba zauważyła moje przebudzenie i od razu zaczęła krzyczeć
- Panicz się obudził, obudził się - czar prysł. Miała skrzekliwy głos, który zupełnie nie pasował do jej buzi, podejrzewam, że jakbym ją posłuchał chwilę byłaby bardzo uciążliwa.
- Nie krzycz... proszę - wyszeptałem, gdy odetchnąłem poczułem ból w klatce.
- Dobrze Paniczu. - powiedziała już bez entuzjazmu tylko pokiwała głową.
- Jaki ze mnie panicz.... przecież leżałem w lochach jak największy brutal i widać jak skończyłem, panicz by tak nie skończył. - uśmiechnąłem się. 
- Twa skromność jest powalająca. – rzekła tak spokojnie, że nawet jej zgiełk mi nie przeszkadzał. -  a teraz odpoczywaj spokojnie. Medyk za chwilę przyjdzie. – powiedziała, po czym wyszła. Wszedł podejrzewam mój wybawiciel do tego jakże skromnego pokoju, który pomimo małej powierzchni był przytulny, na każdym meblu świeciły świeczki, widać było, że ktoś opiekował się mną podejrzewam, że była ta młodziutka służka o tak nad wyraz nie przyjemnym głosie.
- Witam serdecznie Dianeroninie. – podniosłym tonem uświęcił ukłon do mego łoża.
- Również serdecznie witam mego wybawiciela.
- Nie ja was uratowałem, przyznam szczerze, że nie dawałem wam szans na przeżycie, zamiast żołądka mieliście polewkę, a kości były połamane niemal w każdym miejscu.
- A jednak żyję – kiwnąłem głową na tyle ile było możliwe.
- jedynie ofiary dla czerwonego smoka oraz gorliwa modlitwa was uratowała. Ja tu was tylko ludzkim okiem obserwowałem. – przyznam, że jego słowa nie były w żaden sposób dla mnie pocieszne, a tym bardziej nie brałem pod uwagę cudu Czerwonego Smoka kimkolwiek był. Co nieco słyszałem o tej religii, ale nie było to nic co by pozwoliło na cud. Był jak Ares żywił się krwią, wojną, bólem,  cierpieniem.
- Kto zginął bym ja mógł otrzymać dar ponownego życia? – zapytałem, sam słyszałem niedowierzanie w moim głosie.
- Roland oraz cała wioska do której mieliśmy dosunąć naszą granicę, ależ Panie dlaczego nie wierzycie, że to gorliwa modlitwa was zbawiła ? – Słysząc tą odpowiedź zdałem sobie sprawę, ze rozmawiam z człowiekiem wykształconym, a nie z żadnych szachrajem, który udawał medyka, aby wyłudzać kosztowności.
- Me modły nigdy nie zostały wysłuchane, stąd ma wiara w cuda przepadła. Powiedzcie mi, czym zasłużyłem na uratowanie mi życia ? Czyż  nie było to kosztowne na tyle, by dać sobie spokój przy byle więźniu? – szokowało mnie to, czyżby Natalie naprawdę wierzyła, że zabiję jej mistrza… zostałem zniszczony przez byle pachołka z jej armii, a mam pokonać samego cesarza, którego obstawa jest większa niż nie jedna Armia Północnych prowincji.
- Nasza Pani zadbała o to byś przeżył i o to panicz żyje, następnie przeprowadziła długą przemowę mówiąc o waszym posłaniu jako wybrańcu, ludność uwierzyła. A poważnie mówiąc to nasz kodeks wyraźnie mówi, że ktoś wybrany raz ma przeżyć do końca szkolenia, by zginąć w boju za nasze bóstwo.  – Trzeba było przyznać, że to co mówił było zajmujące. – A teraz odpocznij mój drogi jutro zaczynasz trening tym razem miej swe emocje na baczności – powiedział to z nutą rozbawienia po czym wyszedł. Zaraz po nim weszła Natalie (Jeszcze tylko jej brakowało.)
- No no, kochaniutki mam nadzieje, że się przyjemnie spało przez te kilka tygodni – cały czas uśmiech nie schodził z jej twarzy, było przyznać że dalej była piękna.
- Słucham ? Jak kilka tygodni o czym Ty gadasz ?! – Zawarczałem zaniepokojony, nie możliwe bym był nie przytomny przez tak długi okres czasu.
- No tak Dianii, byłeś nie przytomny przez trzy tygodnie w tym dwa leżałeś w wannie z woskiem.
- Miło to słyszeć, że ktoś o mnie zadbał.
- Nie przyszłam tutaj gaworzyć z Tobą. Chcę byś wiedział, że Ronald zmarł z  wykrwawienia jego ciało zostało spalone, a jego brat przejął całą władzę nad wojskiem – przy pierwszych słowach uśmiech zgasł, później mówiła to pochmurna, rzekłbym nawet jakby była zła na mnie. -  Jutro zaczynasz trening, nie obchodzi mnie to czy dobrze się czujesz czy nie. Cesarz chciał przyjeżdżać więc go musiałam zbyć pojedziesz tam za 2 tygodnie. – znowu uśmiechnęła -  będziesz miał bardzo krótki, ale za to wyjątkowo mocarny trening.
- Nie dam rady… - powiedziałem półszeptem.
- Chcesz umrzeć tu i teraz?
- Nie. – przypomniałem sobie sen z Walkirią w roli głównej i jej słowa „Wykonuj wszystkie jej rozkazy” -  Będę robił to co pani karze.
- Więc widzimy się jutro, związku z tym, że spadły śniegi trening będzie trwał w mym pałacyku w Sali obiadowej, jest ona wystarczająca duża. A Tobą zajmie się Dawid.
- Poza tym dlaczego wybrałaś mnie? Skoro jest zapewne tylu ludzi na zewnątrz, a ja byłem umierający ?
- Chcesz mi powiedzieć, że popełniłam błąd? – rzekła surowo, wystarczyło, że na nią spojrzałem i już czułem się skarcony. Ach ta kobieta mnie wykończy.
- Nie. Chcę wiedzieć.
- Podczas podbijania waszych marnych ziem wybiliśmy wszystkich, a Ty jednak żyjesz, jesteś twardy jak dąb, a ja takiego kogoś potrzebuję do zadania.
- Niech tak zostanie, nie chcę więcej wiedzieć.
- Na więcej musisz sobie zasłużyć – zauważyłem błysk w oku, taki sam który widziałem w mej skromnej łaźni tamtej nocy, gdy mnie odwiedziła. -  Ale Ty już nie będziesz miał takiej okazji, już słyszałam za wiele o „nas”. Tyle osób za to zginęło… Powiadam Ci nasz wybawiciel musi być zachwycony z uczty jaką mu przygotowaliśmy.
- Pewnie masz rację Moja Pani. Czy mogę odpocząć skoro jutro mam zacząć trening?
- Jak sobie życzysz „paniczu” pff. – Uśmiechnęła się ironicznie. Następnie wyszła, ja wciąż byłem przygnębiony, cały czas miałem jedną myśl w mej głowie za co mnie spotkał taki nędzny los, komu zaszkodziłem, czy bogowie mnie zawiedli, czy też ja ich rodząc się w tak koszmarnych czasach. Z tak smutną myślą zasnąłem, choć to był błąd gdyż następnego dnia musiałem wstać by po raz kolejny zostać poniżony, przynajmniej tak mi się wydawało.

Gdy po przebudzeniu leżałem w moim łóżku, a służka zajmująca się mną siedziała na łóżku i swymi delikatnymi, aksamitnymi dłońmi przecierała mą twarz z potu (było to naprawdę przyjemne, dawno nikt nie opiekował się mną tak delikatnie) drzwi huknęły, a w nich zawitał Dawid.
- Witam Cię przyjacielu, zaprzestań swojego wylegiwania się, a Ciebie służko poproszę o opuszczenie pokoiku Dianego.
- Jak sobie życzysz… - posłusznie wstała, następnie spojrzała na mnie urokliwym wzrokiem, być może był to taki wzrok jakim darzy się ukochanego psa, a być może kobiety sympatyzującej mężczyznę, w każdym razie było to miłe uczucie.
- A Ty wstawaj, nie mam całego dnia. – wyszczerzył swe żółtawe zęby jednak wyjątkowe proste.
- A pomożesz mi wstać skoro już tu jesteś? – zapytałem równie serdecznie, choć nie było mi do śmiechu jak pomyślałem, że muszę wstać z łoża.
- Nie jestem Twoją służką. – powiedział zgryźliwie.
- Zatem dlaczego wyrzuciłaś moją ?
- Nie przyszedłem na pogaduchy, wstawaj!
 Gdy podniosłem mą płachtę, pod którą spałem, uniósł się odór spragnionego, brudnego mężczyzny, co za upokorzenie.
- Czuję, że zapomniałeś czym jest łaźnia. – powiedział pogodnie, przy czym gestem dość szarmancko usposobionym zasłonił nos rękawem swego płaszcza.
- Dasz mi czas na dojście do siebie? – zapytałem, zabrzmieć dość naturalnie, jednak mój głos rozbrzmiewał się jak u uniżonego człowieka.
- Naturalnie przyjacielu, inaczej bym nie przetrwał nawet momentu w twej obecności. Jakbyś nie wiedział to łaźnia jest naprzeciw Twojego pokoju i pośpiesz się w końcu!
   Gdy podnosiłem się z łóżka nic mnie nie bolało, co dziwne bo wczorajszego dnia wciąż odczuwałem ból w swym całym nędznym ciele, do którego doprowadził Roland. Gdy wyszedłem z łoża podnosząc się na nogi ugięły się pode mną
- Spokojnie, mój Dianeroninie to normalne po tak długi wylegiwaniu się pod ciepłą pierzyną za chwilę Ci przejdzie. – Wyciągnął do mnie dłoń, szarpnął mnie do siebie z takim impetem, że obiłem się o jego chudą klatkę piersiową, następnie mnie pochwycił za ramię. – Śmierdzisz jak rozpustnik po tygodniu w burdelu.
- Czyli ?
- Oblepiony potem, śmierdzący nasieniem. Widać, że służka się Tobą zajęła.
- W przeciągu dni w których byłem przytomny niczego nie było… - rzekłem zgodnie z prawdą.
- Zatem miałeś wyjątkowo zbereźne sny Drogi przyjacielu. – znów ten parszywy uśmiech, jak mi nie będzie potrzebny Dawid to na Młot Thora obiecuję, że wybiję mu te zżółkłe zęby. Z drugiej strony, gdyby nie on nie żył bym, ale co to za życie obity na łasce obcych ludzi. – Których nie opowiesz mi przy dobrym winie, gdyż nie pamiętasz, zgadza się?
- Tylko czarna plama.
- Szkoda… - Zaprowadził mnie do łaźni przyznam, że robiła wrażenie. Była przygotowana jakby ktoś planował do niej wstąpić Świece wokół wanny, para unosząca się w całym pomieszczeniu nadająca, niesamowitej szarości, które świece rozjaśniały, jak pochodnie nocne ulice. – Doprowadź się do porządku, bo wyglądasz jak pomyje zbierane z chodników.
- Dzięki za pocieszenie bracie. – Powiedziałem z nutą uśmiechu, ale czułem że nie wygląda ten uśmiech szczerze.
- Daruj sobie uprzejmości. – Wyszedł, Trzasnął drzwiami, a ja skąpałem się w gorącej kąpieli. Trzeba przyznać, że nic nie sprawiało mi tyle przyjemności, co uwolnienie się od zapachu zatęchłego ciała, które zostało tak zadbane. Cóż prawda nigdy nie siliłem się na wyjątkową aktywność fizyczną, ale zawsze doznawałem jakiegoś ruchu, z kolei tym razem byłem przykuty do łóżka.

Odrzuciwszy koc, pod którym spałem, próbowałem się podnieść – nie dało się. Ból mego ciała blokował mój zamysł. Jednak po kilku chwilach jednak ruszyłem się. Miałem problem z ubraniem się, jednak dałem radę. Zszedłem na dół. Przed wyjściem karczmarz poinformował mnie, że łuk i strzały które stoją przy drzwiach zostały przygotowane dla mnie. Interesujące. Podniosłem je i wyszedłem. Powinienem się przyzwyczaić do oślepiającego światła, do marszczenia brwi przy każdym wyjściu z budynku, jednak coś się zmieniło w krajobrazie na drzewach pożółkłe liście ospale wiszą, każdy podmuch zrzuca je z lekkością, której nie pogardziłaby żadna Pani. Hałdy liści przygotowane do spalenia oraz jabłka w beczułkach przygotowane na bimber. Całkiem dobrze się składa, gdyż Dariusz – karczmarz, narzekał na kończące się zapasy, jego znakomitego jabola. Poszedłem tam gdzie kończyły się niezbyt dobrze, me zabawy w ćwiczenia, czyli na arenę. Była wyjątkowo pusta, jakieś szczeniaki uderzały drewnianymi mieczykami w słomiane postacie, prócz ich nie było nikogo. Może i dobrze, po co mi większe zażenowanie, niż te że od czasu przybycia tutaj wegetuję, a to w lochach, a to w jakieś przebrzydłej kanciapie. Doszedłszy byłem już zmęczony, jednak nie mogłem się poddać, strasznie ruszał mnie fakt, ze żyję, choć powinienem już dawno leżeć zakopany trzy metry pod ziemią. Podniosłem łuk do pozycji strzeleckiej wyciągnąłem strzałę, naciągnąłem cięciwę bez większego problemu, choć tego najbardziej się obawiałem. Strzała wystrzelona. Świt przeszywanego powietrza, a następnie ukoronowanie dźwiękiem przebitego słomianego żołnierza tuż obok chłopca, który zląkł się jak dziewczynka, po czym rzucił swój mieczyk i pobiegł w stronę domów mieszkalnych, drugi poszedł w ślady prawdopodobnie swojego przyjaciela i pobiegł za nim.
- całkiem nieźle, może zamiast sztylecików od razu powinniśmy Ci wręczyć łuk. – usłyszałem zachrypnięty głos Dawida.
- Czasem polowałem z ojcem, gdy jeszcze żył. –powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- Zatem był znakomitym nauczycielem.
- Znakomitym był bojownikiem, polowanie ze mną to była tylko drobna część jego umiejętności – uśmiech nie schodził z mojej twarzy, pierwszy raz odkąd jestem tutaj ktoś mnie pochwalił, znakomite uczucie.
- Łap ! – Dawid rzucił w moją stronę jabłko, wielkie, świeże złapałem jednak wyciągnięcie do niego mych wychudłych łap kosztowało mnie o lekkie odczucie obrażeń. – Cieszę się, że w końcu wyszedłeś z tej karczmy, przynajmniej trochę fizycznego ruchu, prócz tego ze służką
- My nic… - poczułem jak mi policzki płoną nie wiem, czy to ze złości czy z zażenowania, jednak nie jest to nic przyjemnego, oczywiście Dawid znowu się uśmiechał w ten sam szpetny sposób, którego tak bardzo nie lubię. – smaczne jabłko tak poza tym.
- Najlepsze jakie można dostać w tej wiosce. Dziś Twój wielki dzień mój przyjacielu…
- Dlaczego? Co znowu ?!
-Nasza Pani straciła cierpliwość, albo zaczniesz robić postępy, albo Twój mózg rozbryzgnie się na ścianie lochów.
- Pocieszające, dzięki za ostrzeżenie. – powiedziałem, z mało przekonującym uśmiechem, prawdę powiedziawszy nawet się nie starałem, by wyglądał szczerze.
- To nie ostrzeżenie, a informacja, łap jeszcze jedno ! – rzucił jabłko w moją stronę, jednak coś mnie tknęło chciałem mu zaimponować, chęć pokazania mu moich możliwości wzrosła znacznie, po tym jak „poinformował” mnie o zażenowaniu Natalie. Szybko wyciągnąłem strzałę, łuk również ułożyłem w pozycji bojowej, strzał. Jabłko przebite, a raczej roztrzaskane.
- Imponujące. Nie sądzisz, że łuk jest zbyt mało wyrachowany ?
- Co masz na myśli przyjacielu ? – zapytałem, zaszokował mnie fakt, że chwaląc moje umiejętności, nagle zmienił ton, jakbym dotknął czegoś zakazanego, czegoś tak podłego jak śmierć pewnego cieśli na krzyżu na bliskim wschodzie.
- Zabijanie ludzi z odległości nie jest godne…
- Jest za to najbardziej bezpieczne. – próbowałem grać w jego grę słowną, jednak czy to da mi jakiś pozytywny skutek?
- Jest niepoprawne.
- Łuk był od zawsze używany. Każdy wojownik miał łucznika za swoimi plecami, każda bitwa rozgrywała się z bliskiej i dalekiej odległości.
- Od strzał ginęli również i sojusznicy.
- Wypadek przy pracy, mój Drogi Dawidzie. – Ton coraz bardziej schodził na paskudne brzmienia.
- To nie jest istotne, jeśli widać efekty, czyż nie? – Rozchmurzył się w sekundę. Nerwuje mnie ten człek. Rzekłbym, że gdyby nie uratował mojego marnego życia nie widział osobnika, którego nie mogę skrzywdzić. Dalej nie wydaje mi się, abym go po lubił…
- Proszę, Proszę w końcu nasza księżniczka wyszła ze swojej komnatki, a cóż się stało winko się skończyło? – Ten głos… Natalie. Syknięcie równie jadowite jak ukąszenie węża.
- Witam Cię o Pani – Dawid ukłonił się ruchem takim spokojnym, jakby wiedział, że pojawi się znikąd.
- i ja rzekłabym, że się cieszę. – Uśmiechu tak nienaturalnego nie widziałem od dosyć dawna.
- Witam Panią… - zmusiłem się by rzec te słowa.
- Pani chyba znalazłem odpowiednią broń dla naszego sługusa Dianego.
- Widziałam…

Zastanawiałem się, kiedy oni w końcu coś uczynią w kierunku wyswobodzenia mnie, czy też zabicia, te nic nie warte utrzymywanie mnie przy życiu było strasznie irytujące jakbym był ważniejszy, niż ktokolwiek inny na świecie, a przecież jestem zwykłym ochlejmordą i beztalenciem w każdej dziedzinie. To, że przeżyłem paręnaście miesięcy poza domem mego ojca to zasługą strachu, jaki mnie opętał i delikatnego przeszkolenia łowieckiego mego staruszka. Wciąż się zastanawiałem dlaczego?  Ale nikt nie raczył odpowiedzieć.  Każde moje pytanie było zbywane tekstem weź się za robotę, cóż mogłem uczynić to teraz oni byli kowalem mego losu, przynajmniej na razie.  Nie wiem co musiałoby się stać, aby ta zła dola wyparowała. 
- Cóż mój mały Dianieczku, nie będziemy się szczypać, zapraszam za mną. - syknęła Natalie, choć nienawidziłem jej głosu, cały czas jej kobiecość ciągnęła mnie do siebie. Wąż w ciele niewiasty. 
- Ale po cóż? - zapytałem, zmęczony, zirytowany. nienawidzę tego utrzymywania mnie jak w jelicie kozy. Wciąż to zbywanie, wciąż te niedomówienia, nic nie stało na przeszkodzie bym popełnił samobójstwo, jednak nie. Czułem, że muszę zrobić coś ważnego w swoi  życiu. Jednak czy będę miał na to czas?  Czy nie zabiją mnie jak, albo czy nie będą próbować mnie zabić jak jeden z braci. Wciąż te nowe pytania chowały mnie pod płaszczem, a każde wypowiedziane przez z nich zdanie było tylko wiatrem obijającym się o kamienny głaz. Nic nie miało znaczenia, byłem tylko ja i moje okropne myśli. Umrę tutaj, albo wypuszczą mnie w gościnne ramiona śmierci. Uśmiechnęła się, spojrzała na mnie, tak jakby oczy miały powiedzieć zamilcz. Już się nie odzywałem tylko grzecznie poszedłem. 

*********************************
    Po treningach, które mi zaoferowali, dali mi odzież, ciepłą, a zarazem lekką, czystą, dawno nie miałem niczego czystego na sobie. Świeżości w mych łachach nie było od... od zawsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz